niedziela, 22 kwietnia 2012

Mali Princ- serbskie wydanie 3D oraz wydanie czarnogórskie

W połowie października 2010r. poleciałam służbowo do Czarnogóry. W Podgoricy wylądowałam w niedzielę i od razu wyruszyłam na spacer, głównie w celu zlokalizowania księgarni. Ponieważ miasto nie jest szczególnie wielką metropolią, interesujący mnie budynek odkryłam bardzo szybko, niestety przez szyby nie dało się wypatrzeć, czy posiadają „Małego Księcia”. Drugiego dnia pobytu nie miałam okazji wybrać się do miasta, bo prowadziłam do późna zajęcia, ale trzeciego dnia popołudnie było wolne, więc nie zważając na ulewny deszcz ruszyłam w stronę księgarni. Początkowo próbowałam sama odkryć, gdzie w dziale dla dzieci leży „Mały Książę”, ale nic z tego nie wynikło. Kręciłam się tam na tyle długo, że w końcu podszedł do mnie jeden ze sprzedawców i zapytał, w czym może pomóc. Zaryzykowałam konwersację po angielsku, bo jakoś nie chciało mi się wysilać po serbsku. Chłopak odpowiedział, że niestety nie mają czarnogórskiego wydania „Małego Księcia”, ale niedaleko jest jeszcze jedna księgarnia, więc mogę tam spróbować. Podziękowałam i już miałam wychodzić, gdy na półce z albumami zobaczyłam wielka księgę z Małym Księciem na okładce. Ręce mi się same do niej wyrwały i okazało się, że jest to bardzo piękne wydanie po serbsku (w dodatku cyrylicą) z „ruchomymi” obrazkami 3D. Coś przepięknego! Słońce wstaje i zachodzi nad planetą Małego Księcia, owieczki chowają się w pudełkach, żmija wije się na pustyni, baobab „wstaje” z kartki… jednym słowem marzenie każdego kolekcjonera. Chwilę wahania przeżyłam spoglądając na cenę, bo mała nie była, ale szybko obliczyłam, że jeśli zrezygnuję z kilku kolacji to dam radę. Tak więc klamka zapadła, kupuję! Sprzedawca strasznie się zdziwił, chyba nie wyglądałam mu na kogoś szastającego pieniędzmi, a tu proszę, sukces. Zachwycony, z własnej inicjatywy zapakował książkę w kilka warstw papieru i folii, aby nie ucierpiała na deszczu i dołożył jeszcze nader gustowną reklamówkę w serduszka.


Upojona  nowym nabytkiem, nie odpuściłam jednak poszukiwań wersji czarnogórskiej. Dosyć trudno było znaleźć drugą księgarnię, ale po obejściu kilka razy tych samych uliczek (czy to jest normalne, żeby na ulicach rosły palmy???) w końcu się udało. Księgarnia robiła bardzo ponure wrażenie, które w dodatku potęgowały trzy panie siedzące za ladą i patrzące na mnie jak na wroga. Najwyraźniej swoim pojawieniem się przerwałam im nader interesującą konwersację. Jedna z pań raczyła zapytać mnie „da?”, więc czym prędzej porzuciłam zamiar posługiwania się angielskim i wydusiłam tylko „Mali Princ na crnogorskom”. Pani w łaskawości swojej odpowiedziała „imama”, po czym nakazała drugiej młodszej pani schylenie się i podanie niepozornej niebieskiej książeczki. Pozostała jeszcze tylko kwestia zapłaty, ale na szczęście w większości krajów bałkańskich istnieje zwyczaj wpisywania ceny książki ołówkiem na przedostatniej stronie, więc sama mogłam sprawdzić, jaką fortunę muszę wydać na to cudo. Tym razem tak źle nie było, odpowiednia ilość euro przefrunęła ponad ladą (nota bene- jakim cudem walutą Czarnogóry jest euro???) i w tym momencie panie całkowicie straciły zainteresowanie moją osobą, pogrążając się znowu w rozmowie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz