Ale wróćmy do Małego Księcia. Po zapadnięciu zmroku wybrałam się w stronę
Bascarsija, sarajewskiej starówki, rozumując, że tam musi być jakaś księgarnia.
Oczywiście zgubiłam się w wąskich i podobnych do siebie uliczkach, za to przy
okazji wysłuchałam głośnych modlitw płynących z okolicznych minaretów i
zobaczyłam przez płot rytualne obmywanie się i zdejmowanie butów przed wejściem
do meczetu. Byłam też zachęcana do zakupu mnóstwa rzeczy w stylu cepeliowskiej
ludowizny, albo dla odmiany gadżetów z napisem „Sarajevo” bądź wizerunkiem
olimpijskiego Vučko (oni nadal są
strasznie dumni z olimpiady w 1984r.). Co było do przewidzenia, na księgarnię
natrafiłam dopiero na samym końcu, przy czym był to ewidentnie rodzaj
muzułmańskiego klubu książki, bo młoda sprzedawczyni okutana była chustami od
stóp po czubek głowy, a oprócz zajmowania się książkami, zanosiła co chwila
małe szklaneczki z (chyba) čajem brodatym mężczyznom
siedzącym przy okrągłych stoliczkach na półpiętrze i zawzięcie dyskutującym.
Moje magiczne zdanie „trażim Mali Princ na bosanskom” okazało się pomocne, ale
nie do końca konieczne, bo dziewczyna świetnie władała angielskim. W tymże
angielskim wytłumaczyła mi, że w Bośni od niedawna nie wolno już płacić euro, a
tylko w ich KM (konvertable mark). No świetnie, tylko skąd wziąć rzeczone KM,
skoro wszystkie banki już pozamykane? Dziewczyna życzliwie poradziła mi, abym
spróbowała wymienić pieniądze w recepcji jakiegoś większego hotelu, może się uda.
Chyba tylko cudem nie pogubiłam się ponownie, odnalazłam hotel i wymieniłam
pieniądze- przy czym pan w recepcji od razu zastrzegł, że w grę wchodzi tylko
niewielka kwota, maksymalnie 10 euro. Cudem udało mi się także trafić z
powrotem do tej księgarni, po czym kolejnym cudem uzyskana przeze mnie ilość KM
była akurat wystarczająca na książkę. Ufff!!!!!
BYŁ SOBIE PEWNEGO RAZU MAŁY KSIĄŻĘ, KTÓRY ZAMIESZKIWAŁ PLANETĘ NIEWIELE WIĘKSZĄ OD NIEGO SAMEGO I KTÓRY BARDZO POTRZEBOWAŁ PRZYJACIÓŁ...

niedziela, 22 kwietnia 2012
Mali Princ- wydanie bośniackie
Prosto z Czarnogóry sprawy służbowe zawiodły mnie do Bośni i
Hercegowiny. Zaraz po przyjeździe do Sarajewa wybrałam się z aparatem na podbój
miasta. Był już koniec października, więc dosyć szybko zaczynało się robić
ciemno, a zatem musiałam się spieszyć. Już podczas poprzedniego, niestety
bardzo krótkiego, pobytu w Sarajewie widziałam, jak wiele śladów tragicznej
historii jest nadal widocznych w mieście i chciałam choć część tego uchwycić
aparatem. Ślady po kulach na budynkach, chwytający ze serce pomnik dzieci
Sarajewa, szeregi grobów, na których widnieje ta sama data… przez cały czas
myślałam o tym, że kiedy to wszystko się działo, ja rozpoczynałam studia,
pamiętam przecież reportaże ze słynnym palącym się budynkiem telewizji w tle,
pamiętam informacje o odkryciu masakry w Srebrenicy, i wtedy to wszystko
kompletnie mnie nie ruszało, było nierealne jak oglądanie filmu na video.
Zupełnie inaczej zaczęłam na to patrzeć dopiero kiedy poznałam ludzi, którzy
żyli w oblężonym Sarajewie i posłuchałam ich opowieści o sytuacjach, które
ciężko sobie nawet wyobrazić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz